Był sobie dziad i baba,
Bardzo starzy oboje,
Ona kaszląca i słaba,
On skurczony we dwoje.
Mieli chatkę maleńką,
Taką starą jak oni,
Jedno miała okienko
I jeden był wchód do niej.
Żyli bardzo szczęśliwie
I spokojnie jak w niebie,
Czemu ja się nie dziwię,
Bo przywykli do siebie.
Tylko smutno im było,
Że umierać musieli,
Że się kiedyś mogiłą
Długie życie rozdzieli.
I modlili się szczerze,
Aby Bożym rozkazem,
Kiedy śmierć ich zabierze,
Zabrała dwoje razem.
-Razem? To być nie może,
Ktoś choć chwilę wprzód skona!

-Byle nie ty, nieboże!
-Byle tylko nie ona!
-Wprzód umrę! -woła baba.
-Jestem starsza od ciebie,
Co chwilę bardziej słaba,
Zapłaczesz na pogrzebie.
-Ja wprzódy, moja miła.
Ja kaszlę bez ustanku
I zimna mnie mogiła
Przykryje lada ranku.

-Mnie wprzódy! -Mnie, kochanie!
-Mnie, mówię! Dośćże tego,
Dla ciebie płacz zostanie!
-A tobie nic, dlaczego?
I tak dalej, i dalej
Jak zaczęli się kłócić,
Jak się z miejsca porwali,
Chatkę chcieli porzucić.
Aż do drzwi, puk, powoli:
-Kto tam? -Otwórzcie, proszę,
Posłuszna waszej woli,
Śmierć jestem, skon przynoszę!

-Idź, babo, drzwi otworzyć!
-Ot to, idź sam, jam słaba,
Ja pójdę się położyć
Odpowiedziała baba.
0Fi! Śmierć na słocie stoi
I czeka tam nieboga!
Idź, otwórz z łaski swojej!
-Ty otwórz, moja droga.
Baba za piecem z cicha
Kryjówki sobie szuka,
Dziad pod ławę się wpycha
A śmierć stoi i puka.
I byłaby lat dwieście
Pode drzwiami tak stała,
Lecz znudzona, nareszcie
Kominem wejść musiała.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *